A było to tak:
W okolicach naszego ślubu zaczęłam zasypiać. Robiąc się na bóstwo u kosmetyczki i fryzjera co chwilę dramatycznie otwierałam paszczę. Również w tym ważnym dniu.Werwy pełna byłam, a jakże, tylko ta senność…
Jako małżonka już wróciłam do pracy. Po czym w trakcie długiej przerwy któregoś dnia nastąpiło clou wydarzeń: w pokoju nauczycielskim, przy stole pełnym ludzi – przysnęło mi się.
Energicznie pogoniona przez koleżanki (Aga – o Tobie mowa :D ) pogoniłam z kolei ja – Lubego do apteki. A niech dla świętego spokoju test zakupi, niech się baby odczepią, ja chcę spać!
________________________________________________________
Dotarłam do domu, Luby bez szemrania teścik podał, rzuciłam torbę w kąt, poszłam zrobić, co należało…
Z łazienki po minucie dobiegł ryk:
- Teeeeeeeeeeeee! W ciąży jesteeeeeeeeem!
Jak widać, romantyzm w moim wykonaniu wychodzi słabo :] Za to oryginalna byłam z pewnością – no która może się pochwalić takim sposobem przekazania wiadomości, że rodzina się powiększy? ;-)
Zresztą, oddając sprawiedliwość Lubemu – też zareagował pięknie: jedząc zupę spojrzał, rzekł:
- To fajnie.
I jadł dalej :D
________________________________________________________
A teraz brzucho rośnie, 16 tydzień tak se rośnie. I dobrze. Luby reaguje prawidłowo, uparcie twierdząc, że Kosmita to On (ja tam twierdzę, że Ona – założyliśmy się o stówę :] ), sam Kosmita grzeczny jest, mamuni kłopotów w postaci całodobowych atrakcji nie przysparzając.
Za to atrakcyjnie na zdjęciach wychodzi. A właściwie jego stopa…
________________________________________________________
I właśnie dlatego tak se znikłam. Pozdrawiam serdecznie tych, co to dali radę doczytać do końca :-)